Zwiedzamy Beskid Niski

   Długo można by opowiadać o szkolnej wycieczce w piękne zakątki Beskidu Niskiego, która odbyła się 27 i 28 maja. Była to wyprawa z jednej strony dobrze przygotowana, ale równocześnie bardzo spontaniczna. Uczestniczyli w niej przedstawiciele różnych klas: zarówno pierwszoklasiści (czytaj klasa IA) jak i już absolwenci naszej szkoły. Licznie obecni byli także członkowie Szkolnego Koła Caritas i uczniowie klasy IIIA, a opiekę nad nami sprawował dobrze dobrany zespół nauczycieli (Profesorka J. Smyrska, Pani Dyrektor A. Plizga, Panowie L. Kiełb i M. Mączka oraz ks. M. Kandefer).

   Choć pogoda płatała nam liczne figle, humory cały czas nam dopisywały, a entuzjazm wyrażał się choćby w gromkim, radosnym śpiewie. Pozwólcie więc, że dzieląc się wspomnieniami z wycieczki posłużę się tekstami z różnych piosenek.

  "Ciągle pada! Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby..." - początek wycieczki, środa godz. 7 rano: leje jak z cebra. Pakujemy nasze bagaże i zajmujemy miejsca w autokarze. Nasi opiekunowie przypominają nam punkt po punkcie bogaty program zaplanowany na kolejne dni, nieśmiało dodając, że zawsze istnieje możliwość jakiejś korekty ze względu na niesprzyjającą pogodę. I rzeczywiście: po kilkunastu przejechanych kilometrach rozpoczęło się wnikliwe studiowanie mapy, przeszukiwanie Internetu, kilka telefonów i ... mamy już nową wersję przedpołudniowej trasy.

   "Cześć Maryi, cześć i chwała..." - rozpoczęliśmy, chcąc nie chcąc, bardzo pobożnie. Postanowiliśmy zatrzymać się najpierw w Starej Wsi. W tej miejscowości znajduje się klasztor jezuitów i sanktuarium Matki Bożej Miłosierdzia. Historia tej bazyliki i samego obrazu oraz bogate zbiory zakonnego skarbca, bardzo nas zaciekawiły. Interesujące też były zbiory tamtejszego muzeum z bogatymi w różne eksponaty wystawami misyjnymi i etnograficznymi. "Dzisiaj w Betlejem" można by tu zaśpiewać nawet majową porą, bo w jednym z pomieszczeń zobaczyliśmy bogate zbiory różnorodnych szopek pochodzących z całego świata.

   "Szklana pogoda" za oknem, a ponieważ rejony krośnieńskie to szklane zagłębie, dlaczego więc nie odwiedzić przy okazji jakiejś huty szkła. Swoje podwoje otworzyła przed nami Huta Szkła Artystycznego „Sabina" w Rymanowie. Na własne oczy mogliśmy tam zobaczyć, jak rozgrzane w piecu do temperatury 1200 stopni szkło jest stopniowo schładzane i staje się plastyczne, niczym guma, a na końcu - twarde. Wcześniej hutnik - artysta walcuje je, wydmuchuje bańki, zręcznie tworzy za pomocą różnych narzędzi bardziej skomplikowane kształty. W przylegającej do huty galerii możemy zobaczyć całe bogactwo różnorodnych kształtów i kolorów szklanych dzieł sztuki: figurki zwierząt, wazony i patery, świeczniki i lampy elektryczne, duży wybór trofeów i statuetek.

   Pora na zmianę klimatów: przestał w końcu padać deszcz dlatego "zagrajcie nam, może cofnie się czas, do tamtych dni". Wracamy do pierwotnego programu i zarazem cofamy się o kilka wieków historii i już bez parasoli idziemy zwiedzać Skansen Budownictwa Ludowego w Sanoku. Z pośród licznych atrakcji tego największego w Europie muzeum na wolnym powietrzu, wybieramy tylko niektóre, najciekawsze obiekty. Inaczej musielibyśmy tu zostać chyba do wieczora. Ciekawie prezentuje się zabudowa miasteczka galicyjskiego, oryginalne, stare drewniane budynki mieszkalne bojkowskie i łemkowskie, obiekty sakralne (m. in. XVII-wieczny kościół, cerkwie malownicze kapliczki), szkoła wiejska, młyn wodny, wiatraki, kuźnie. Zarówno świątynie jak i większość budynków mieszkalnych oraz gospodarczych, posiadają w pełni urządzone i udostępnione do zwiedzania wnętrza.

   Czas szybko nam upływał, tymczasem "za górami, za lasami za dolinami" w uroczych Zboiskach, w Ośrodku CARITAS czekał już na nas pyszny obiad. Później był czas na krótki odpoczynek i wyjazd do Rudawki Rymanowskiej, gdzie "hej bystra woda, bysta wodzicka", a dokładnie rzeka Wisłok przełomem wdziera się w górę Olzę tworząc ponad czterdziestometrowe przepaści. Rudawka Rymanowska szczególnie zauroczyła Karola Wojtyłę, który lubił w tej okolicy spędzać wakacje. To właśnie wodospad, który mogliśmy oglądać stał się natchnieniem dla „Tryptyku Rzymskiego” Jana Pawła II: "Co mi mówisz górski strumieniu? w którym miejscu ze mną się spotykasz ..."

   Zrobiło się bardzo lirycznie, a tymczasem już "zapadł cichy wieczór", więc "precz smutki, niech zginą, wspomnienia niechaj płyną, obsiądźmy ogień wkoło z piosenką wesołą..." Humory wszystkim dopisują, pieczona kiełbasa bardzo smakuje i aż żal wracać na nocleg. Trudno iść spać w taką noc i choć tzw "cisza nocna" obowiązywała nas od godz. 23 to pewnie niektórzy szeptem mogli by zanucić "Czwarta nad ranem, może sen przyjdzie, może mnie odwiedzisz..."

  Tymczasem "nowy dzień wstaje, nowy dzień!" Niektórzy zaczęli go szczególnie: "Kiedy ranne wstają zorze", a raczej nawet trochę później, bo o godz. 7.15, spora grupka chętnych osób spotkała się w kaplicy domowej na Mszy Świętej. Po sytym, smacznym śniadaniu wszyscy w dobrych nastrojach wyruszamy autokarem w dalszą drogę. "Rusza wóz, będzie wiózł, będzie wiózł nas dziś ten wóz". Cieszymy się, bo pogoda wydaje się być znacznie lepsza od aury poprzedniego dnia.

   Zatrzymujemy się na pierwszy postój w Bóbrce, aby zwiedzić Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego. "Głęboka studzienka, głęboko kopana..." można by tu przekornie zaśpiewać, gdyż do najcenniejszych i najciekawszych zabytków znajdujących się na terenie Skansenu należą czynne do dziś kopanki (tzn. szyby) z lat 60. XIX wieku noszące wdzięczne nazwy „Franek” i „Janina”. Na terenie Skansenu zobaczyliśmy także budynki i narzędzia wykorzystywane niegdyś w kopalni. Przechadzając się alejkami parku mijamy nie tylko dziewiętnastowieczne szyby naftowe i wiertnice, ale także urządzenia wykorzystywane współcześnie. Taki dobór eksponatów pozwala zwiedzającym na zapoznanie się z historią przemysłu naftowego od jego początków po dzień dzisiejszy. Duże wrażenie zrobiły na nas ekspozycje prezentowane w pawilonie głównym, a także w tzw. „Domu Łukasiewicza” – dawnym budynku administracyjnym kopalni.

   Z Bóbrki jedziemy przez Duklę w kierunku Pustelni Świętego Jana. Tam przy kapliczce gasimy pragnienie, pijąc wodę z bijącego tam obficie źródła. "W źródle siła i trwanie, ukojenie pragnienia", wielu zabiera wodę do butelek, gdyż już za chwilę mamy wyjść na szlak.

   Chcemy pokonać wspólnie fragment czerwonego beskidzkiego szlaku z Nowej Wsi do Lubatowej, który prowadzi na górę Cergową. Droga nie należy do najprostszych, ponieważ na skutek wcześniejszych opadów deszczu ścieżka jest bardzo śliska. "Idziemy wspólnie przez te kłopotów błoto, ramię w ramie, choć momentami mam już ich potąd...". Pokonując rożne przeszkody, obłoceni i niekiedy doświadczeni upadkami z tą większą radością stajemy w końcu na szczycie Cergowej, mając świadomość, że jesteśmy 716 metrów n.p.m. "Jak dobrze nam zdobywać góry i młodą piersią chłonąć wiatr, prężnymi stopy deptać chmury..."

   Po zejściu z góry przejeżdżamy na pyszny obiadek do Krosna i po krótkim odpoczynku czeka na nas jeszcze jedna atrakcja. Nieopodal w Czarnorzekach położony jest ciekawy rezerwat skalny. Ostańce sięgające nawet ponad 20 m, zbudowane są z piaskowca, który pod wpływem erozji stworzył swoje oryginalne kształty. "U prząśniczki siedzą jak anioł dzieweczki, przędą sobie przędą jedwabne niteczki." Nazwa rezerwatu wywodzi się z legendy, która głosi, że skały są dziewczętami zamienionymi w kamień, ukaranymi za przędzenie lnu w dni świąteczne.

   Rezerwat Prządki to już ostatni punkt naszej tegorocznej wycieczki. Wracając do Łańcuta tradycyjnie już uczestniczymy w konkursie podsumowującym 36 wspólnie przeżytych godzin. Wielu z nas chętnie odpowiada na kolejne, łatwiejsze i bardziej wymagające, pytania. Coś jednak nauczyliśmy się przez ten wspólnie przeżyty czas. Wiedza jest ważna, ale może ważniejsze od pięknych wspomnień ze wspólnie przebytej drogi jest świadomość, że "w troskach, smutkach i zmartwieniach, w dni pogodne i w dni cienia. W jasny dzień i w ciemną noc, przyjaźń da ci moc!"

xmk